sobota, 5 grudnia 2015

Błędne Skały, Szczeliniec Wielki, Skały Puchacza i Skalne miasto Adršpach czyli podróż poślubna w Górach Stołowych

[Wrzesień 2014]

Pomysłów na to gdzie pojedziemy w podróż poślubną nam nie brakowało a sam wybór nie był łatwy. Po odrzuceniu kierunków które wybraliby "normalni" ludzie (Kanary, Egipt, Chorwacja itd) Ania zaproponowała, żebyśmy pojechali w jakieś "niezbyt wysokie a bardzo urokliwe polskie góry" korzystając z bogatej oferty usług pensjonatu z gatunku "na wypasie". Nie muszę chyba mówić, że sama propozycja była wodą na mój młyn i po przedstawieniu możliwych opcji, zdjęć i opisów konkretnych pasm górskich zapadła szybka i jednogłośna decyzja.
Mamy zatem początek września 2014 gdy lądujemy w Hotelu Adam & Spa w Kudowie Zdrój który przez kolejne 4 dni będzie stanowił naszą bazę wypadową i regeneracyjną.

Dzień 1 - Błędne Skały

Być w Górach Stołowych i nie zobaczyć Błędnych Skał to trochę jak być w Zakopanem i nie słyszeć o Krópówkach zatem już pierwszego dnia zaraz po śniadaniu bierzemy z recepcji kijki trekkingowe i ruszamy na szlak. Pogoda sprzyja a humory dopisują więc decydujemy się na dłuższą trasę z założeniem, że będzie ona bardzo mało uczęszczana. W samej Kudowie zatrzymujemy się jeszcze w mijanej Kaplicy Czaszek na której otwarcie musimy poczekać. Jednocześnie przekonujemy się, że osoby nastawione na górskie wędrówki i wczesne wychodzenie na szlak mają w takich miejscowościach jak Kudowa utrudnione zadanie. Przeciętny "turysta" wypoczywający w takich ośrodkach ma bowiem ok 60-70 lat, najczęściej mówi w języku "wroga" a z pensjonatu wychodzi dopiero po godz 10:00 toteż wcześniej większość miejsc jest zamkniętych. Niemniej jednak zwiedzając miejscowy cmentarz będący zderzeniem wielu kultur doczekujemy się otwarcia, oglądamy kaplicę i ruszamy do góry.

No to wio...
Uliczki Kudowy robią się coraz bardziej wąskie, dziurawe, nieutwardzone by w końcu przejść w zielony szlak na Błędne Skały. Słońce, las, powoli zdobywana wysokość i całkowity brak ludzi - tak mijają nam kolejne minuty trasy którą pokonujemy delektując się przyrodą i samotnością aż do wysokości Skansenu Pstrążna. Oczywiście skansen ten posiada infrastrukturę turystyczną z restauracją, budkami z pamiątkami i oczywiście kasą jednak jest ona od strony asfaltowej drogi którą każdy turysta tutaj przybywa. My zachodzimy od zupełnie drugiej strony i w pierwszej chwili nie orientujemy się nawet, że weszliśmy do Skansenu.

Skansen Pstrążna
W samym skansenie spędzamy dłuższą chwilę. Zwiedzamy kolejne chaty i budynki, jemy drugie śniadanie po czym znów opuszczamy ludzi na wysokości parkingu oraz drogi i ruszamy dalej naszym szlakiem którym niczym nie niepokojeni docieramy do rejonu Błędnych Skał. 


Zielony szlak na Błędne Skały
Zielony szlak na Błędne Skały

Zielony szlak na Błędne Skały

Po pokonaniu ostatniego podejścia wychodzimy naszym szlakiem niemal z krzaków na kolejny "obóz cywilizacji" będący infrastrukturą przed wejściem na same Błędne Skały. Szybko mijamy parkingi, stragany, budki z hot-dogami oraz kasę i zabieramy się za główną atrakcję dzisiejszego dnia co do której osobiście mam mieszane uczucia. O ile bowiem same skały są zjawiskowe, piękne i zdecydowanie atrakcyjne o tyle nie można tego powiedzieć o otoczeniu. Kasy, barierki, tabliczki przy każdym kamieniu i wyznaczone kierunki "zwiedzania" nie są tym czego osobiście szukam w górach jednak rozumiem potrzebę istnienia takich miejsc. Sam zresztą także wybrałem się tu świadomie więc powstrzymuję się od narzekania i skupiam na widokach bowiem jest na czym.


Błędne Skały

Błędne Skały

Błędne Skały


Po przemierzeniu labiryntów Błędnych Skał i minięciu przylegającego do nich obozu komercji nie niepokojeniu już przez nikogo wracam spokojnie czerwonym szlakiem do naszego ośrodka gdzie do wieczora relaksujemy się przy wykorzystaniu hotelowych atrakcji.

Trasa pierwszego dnia


Dzień 2 - Szczeliniec Wielki i Skały Puchacza


Następnego dnia po śniadaniu ponownie meldujemy się w recepcji po kijki i ruszamy samochodem do pobliskiego Karłowa skąd planujemy wejść na Szczeliniec Wielki i poszukać puchacza na jego skałach. Samo podejście z Karłowa na Szczeliniec Wielki to spokojna serpentyna trasy którą idąc spokojnym tempie pokonuje się w około 30 minut. Na szczycie czeka na nas kasa (a jakże), słynne schronisko i przede wszystkim piękne widoki z panoramą którą dzięki dobrej pogodzie chętnie podziwiamy.

Widok ze Szczelińca Wielkiego

Widok ze Szczelińca Wielkiego

Widok ze Szczelińca Wielkiego
Poza widokami ze szczytu na miejscu czekają nas także kolejne labirynty skalne podobne do tych widzianych zeszłego dnia na Błędnych Skałach na czele ze zjawiskową Diabelską Kuchnią

Diabelska Kuchnia
Po przejściu całości schodzimy tym samym szlakiem do Karłowa skąd kontynuujemy naszą wycieczkę na Skały Puchacza. Mijamy solidny odcinek drogi asfaltowej, którą opuszczamy zgodnie z oznaczeniami niebieskiego szlaku by już po chwili cieszyć się zupełnie innym obliczem Gór Stołowych. W przeciwieństwie do Szczelińca i Błędnych Skał nie uświadczamy tu bowiem kas, budek, hot-dogów ani wycieczek mniej lub bardziej "niedzielnych" turystów. Nie da się tutaj wjechać autem, kupić jedzenia i w ogóle "organizacja leży" toteż na szlaku zastajemy jedynie bardziej świadomych turystów oraz niczym nie skrępowany dostęp do skał które nie są ani podpisane ani ogrodzone. 


Pierwsze skały na szlaku
Cisza, spokój, przestrzeń i poczucie obcowania z przyrodą i górami jest tym co zdecydowanie lubimy zatem z przyjemnością kontynuujemy naszą wędrówkę. Sam szlak prowadzi nasz szczytem skał i wymaga patrzenia pod nogi, w zamian oferując świetne widoki oraz przepaścistość jakiej trudno jest się spodziewać po tak niskich górach. 

Skały Puchacza

Skały Puchacza
Po przejściu samych Skał Puchacza wracamy do Karłowa przez Dylówkę i Białe Skały a następnie udajemy się już do Kudowy na wieczorną sjestę i relaks.

Trasa drugiego dnia

Dzień 4 - Adršpach (skalne miasto)

Gdzie się podział dzień trzeci ? W Pradze. Pakiet który wykupiliśmy w ramach pobytu w naszym Hotelu zakłada udział w zorganizowanej wycieczce której cel możemy wybrać sobie spośród listy na której znajduje się Praga oraz właśnie Adršpach. W związku z tym ostatni dzień (trzeci) naszego pobytu w Kudowie postanawiamy przeznaczyć na całodniową wycieczkę do Pragi a kolejnego dnia w drodze powrotnej do Poznania odwiedzić skalne miasto. W związku z powyższym czwartego dnia rano pakujemy się, wymeldowujemy i opuszczamy ostatecznie Kudowę kierując się w stronę Adršpach od którego dzieli nas ok. 45 minut jazdy. Samo skalne miasto okazuje się być jednym dużym kompleksem skał dostępnym bezpośrednio z pobliskiej miejscowości. Nie oznacza to jednak, że na miejscu nie będziemy mieli gdzie chodzić. Kompleks jest pokaźnych rozmiarów i na jego okrążenie należy zarezerwować sobie trochę czasu. Olbrzymie bloki i formacje skalne robią spore wrażenie, a piękna pogoda dopełnia obrazu całości. W końcu jednak opuszczamy Adršpach i w samochodzie kierującym się w stronę czesko-polskiej granicy kończymy naszą przygodę z Górami Stołowymi które na długo zostają nam w pamięci oraz czynią naszą podróż poślubną nie tylko oryginalną, ale też zwyczajnie piękną.

Adršpach

Adršpach

Adršpach

Adršpach

Adršpach

Adršpach

Adršpach

Adršpach

Adršpach



poniedziałek, 30 listopada 2015

W góry bez butów czyli o wywiezieniu Ani w góry, "wycofie" spod Śnieżki i początku wiekiego zwrotu

[Marzec 2014]
 
Mieszkanie w stolicy Wielkopolski pod kątem górskim oznacza zasadniczo dwie rzeczy. Pierwsza: gór tu nie ma. Druga: jednym z bliższych nam pasm górskich są Karkonosze, czyli miejsce gdzie zaczęła się moja "górska przygoda". Dodatkowo wraz z Anią - moją obecną żoną przygotywaliśmy się do ślubu i wesela w okolicach Świdnicy, a to z kolei  podsunęło mi sprytny plan. Postanowiłem przedłużyć o jeden dzień naszą kolejną wizytę w Świdnicy związaną z organizacją wesela i wyskoczyć we dwoje do Karpacza. Pomysł do którego ja podchodziłem z entuzjazmem nie wywołał podobnych emocji u mojej partnerki, ale z tym akurat się liczyłem i byłem na to przygotowany.

Ania bowiem nie lubiła gór i miała ku temu solidny powód. Pomimo podkarpackiego pochodzenia w górach bywała jedynie na wycieczkach szkolnych co faktycznie może zniechęcić. Po takich doświadczeniach góry kojarzyły jej się tylko z mozolnym drapaniem się po stoku w narzuconym tempie i przy uwagach typu "szybciej, wolniej, stój, idziemy, wszyscy na Ciebie czekają itd". Postanowiłem to zmienić po prostu zabierając ją na szlak i pokazując, że może być inaczej. Powiedzieć, że Ania była przekonana do pomysłu to jak określić Hitlera jako osobę pozytywnie nastawioną do Żydów jednak przyjmując mój entuzjazm za dobrą monetę zgodziła się, a cała operacja odniosła skutek przerastający oczekiwania.

Tak czy inaczej jest marzec 2014 gdy wczesnym przedpołudniem lądujemy w Karpaczu, jemy obiad i ruszamy do góry. Tzn. prawie ruszamy gdyż już na miejscu okazuje się, że zapomniałem spakować.... butów. Tak, tak, pojechałem w marcu w Karkonosze w lekkich bucikach. Na tamtą chwilę nic jednak nie było w stanie mnie powstrzymać i po stwierdzeniu, że moje zimowe buty i tak już się "kończą" kupuję po prostu nową parę korzystając jednocześnie z posezonowej wyprzedaży (swoją drogą był to bardzo udany zakup - buty służą mi do dziś).


Ania na chwilę przed wyruszeniem
Plan wycieczki jest prosty. Zakłada ruszenie niebieskim szlakiem przez Wang do Samotni i dalej na Śnieżkę przy spacerowym tempie i podejściu "dokąd dojdziemy, to dojdziemy". Ponieważ wyruszamy około południa czyli stosunkowo późno (szczególnie jak na marzec) powrót planujemy przy wsparciu PKL. Po minięciu świątyni Wang gdzie spędzamy chwilę czasu mijamy bramy parku, a ja tym samym po 20 latach wracam na szlak.

Śnieg pod butami, piękna słoneczna pogodą, wiosenny śpiew ptaków i sprawnie zyskiwana wysokość z każdym metrem coraz bardziej obłaskawiają Anię która powoli zaczyna dostrzegać pozytywne aspekty górskich wędrówek. Zasadniczo cała droga do Samotni mija nam błogo i spokojnie. Będąc już pod najsłynniejszym karkonoskim schroniskiem w którym zatrzymujemy się na chwilę sprawdzam godzinę, spoglądam w niebo i podejmuję decyzję - atakujemy Śnieżkę. Przy zamiarze zjazdu z Kopy kolejką powinniśmy wyrobić się w czasie, a pogoda zdecydowanie jest dzisiaj po naszej stronie. Wyruszamy zatem w stronę Strzechy Akademickiej jednak tuż po jej minięciu szybko okazuje się, że musimy zmienić plany. Od przypadkowo spotkanej turystki która właśnie schodzi ze Śnieżki i jest zainteresowana (lub raczej zaniepokojona) tym gdzie o tej godzinie jeszcze idziemy dowiadujemy się, że kolejka na Kopę nie jeździ z powodu prac konserwatorskich. W niniejszej sytuacji podejmujemy jedyną słuszną decyzję o powrocie i żółtym szlakiem wracamy do Karpacza dochodząc do niego niedługo po zachodzie słońca.

Trasa wycieczki
Taka wiosna proszę Państwa
Ania w bojowym nastroju
Wyznaczając kierunek
Nieco podrosłem od ostatniego zdjęcia w tym miejscu


Łacznie tego dnia pokonujemy 12km, i około 1200m różnicy wysokości (w górę i dół), jednak to co było w tym wypadzie najważniejsze nie zawiera się w cyfrach. Dla Ani bowiem był to pierwszy "prawdziwy" wyjazd w góry. Taki na spokojnie, bez ciśnienia, z własnym tempem i szlakami. Wraca z niego uśmiechnięta i zdecydowanie ugłaskana przez góry na które zaczyna spoglądać bardziej przychylnym okiem. Dla mnie natomiast to z jednej strony sentymentalna podróż do źródeł, ale przede wszystkim prawdziwy początek mojej przygody z górami która od tego momentu nabiera całkiem nowego tempa.








niedziela, 18 października 2015

20 lat na równinach

 [Historia]

Jak to się stało, że po tak wspaniałym i dobrze przeze mnie wspominanym początku górskiej przygody przez kolejne 20 lat praktycznie nie bywałem w górach ? To pytanie sam sobie zadaję od pewnego czasu i nie mogę uwierzyć, że "zmarnowałem" tyle czasu.

Niemniej jednak fakty pozostają faktami. Oczywiście większość tego okresu przypada na moje dzieciństwo i czasy szkolne które z pewnością nie sprzyjają samodzielnym wyprawom w góry. Tak się złożyło, że rodzice nie jeździli, wycieczki szkolne organizowane były w inne miejsca a kolejne lata mijały mi na nizinach. W tym okresie byłem tylko raz w Pieninach na kolonii (niemalże karnej) i raz z wycieczką szkolną w Zakopanem (żeby nie napisać w Tatrach). Wycieczek szkolnych nie traktuję jednak jako wyjazdów w góry. Nie zawierają one bowiem tych elementów które mi się z górami kojarzą czyli ciszy, spokoju, odpoczynku, czasami samotności w jej dobrym ujęciu. Dużo częściej jest to masowy spęd rozwrzeszczanej bandy dzieciaków poganianych przez opiekunów którzy starają się nad tym zapanować. Z perspektywy czasu bardziej przypomina mi to wypas owiec niż wycieczkę w góry.

Póżniej jednak skończyłem szkołę średnią, zyskałem pełnoletność, mogłem już jeździć w góry tak więc... wciąż siedziałem na nizinach. To nie tak, że nie ciągnęło mnie w góry. Nie raz coś przebąkiwałem, że lubię góry, pojechałbym etc. Tak naprawdę jednak nic z tym nie robiłem. Gdy się nad tym zastanawiam myślę, że wynikało to z dwóch rzeczy. Pierwsza to przekonanie, że nie mam z kim jeździć. Moja dziewczyna a obecnie żona nie lubiła gór, znajomi wydawali się być bardziej zainteresowani imprezami i zabawą niż wędrówkami a samemu w góry jechać nie chciałem. Poza tym żyłem w przekonaniu, że na wycieczki górskie potrzebne są większe pieniądze. O ja naiwny...

Tak minęło mi 20 lat i musze przyznać, że w tej chwili doświadczam lekkiego ukucia zazdrości spotykając na szlakach całe rodziny z dziećmi. Oczywiście pod warunkiem, że po młodszych uczestnikach widać, że nie są tam ciągnięci na siłę.

wtorek, 29 września 2015

Kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem... Czyli jak to wszystko się zaczęło



[Prechistoria]
 
Pewne mądre przysłowie mówi, że nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku. W moim przypadku to były faktycznie małe kroki na dużych (szczególnie w stosunku do wielkości nóg) górkach. Co prawda niedługi czas po urodzeniu opuściłem wraz z rodzicami Dolny Śląsk osiedlając się na płaskim jak nos emerytowanego boksera Pomorzu Zachodnim jednak każdego lata staraliśmy się jeździc na wakacje do dziadków (od strony matki). Jedna z takich podróży nie skończyła się jedynie w Świdnicy gdzie mieszkali dziadkowie, a w Karkonoszach co z całą pewnością było moją pierwszą górską „wyprawą”.

Ahoj przygodo !!
(na drugim planie tuż za mną sprawczyni całego zamieszania)


Miałem wtedy może z 5 lat i nie pamiętam ile dni łącznie spędziliśmy z moją mamą i kuzynką w górach. Może 2, może 3... Z całą pewnością nocowaliśmy jednak w Samotni której panoramy i widoków nie da się przecież ani zapomnieć ani pomylić z żadną inną. Pamiętam także, że to właśnie wtedy polubiłem siedzeniem w oknie (dosłownie) które tak naprawdę pozostało ze mną na długie lata. Zresztą jak można się temu dziwić gdy „zaczynałem” mając za oknem takie widoki?

Zejście do Samotni

"Mój" parapet w Samotni który namiętnie okupowałem oraz sławetne widoki z okna


Co jeszcze zapamiętałem z tej wycieczki? Z pewnością definicję typowej górskiej aury gdyż codziennie wychodziliśmy w góry przy pięknej pogodzie, a wracaliśmy przemoczeniu do suchej nitki. Nie pamiętam jednak aby mi to szczególnie przeszkadzało.

Gdzieś na szlaku


Kolejnym ciekawym wspomnieniem jest fakt którym przez wiele lat się chwaliłem a dziś zastanawiam się nad tym ile jest w nim prawdy a ile chłopięcej skłonności do przerysowywania rzeczywistości. Doskonale zapamiętałem bowiem, że.... wbiegłem całą drogę na Śnieżkę (cała droga mogła dla mnie wtedy oznaczać główne podejście powyżej górnej stacji wyciągu co i tak stanowiłoby niezły wyczyn). Dziś takie stwierdzenie wzbudza mój szeroki uśmiech. Co prawda wystarczyłoby gdybym zapytał matki jak sprawa wyglądała naprawdę ale... postanowiłem nie konfrontować tego z rzeczywistością i pozostawić to wspomnienie takim jakie jest.

W drodze na szczyt

Dumny zdobywca Śnieżki (oczywiście z właściwą odznaką)

W dół też kiedyś trzeba...


Poza tym pozostały mi z tej wycieczki pojedyncze wspomnienia. Ciupaga kupiona na w Schronisku na Śnieżce, picie wody ze strumienia itp. Najcenniejsza rzecz jaką wyniosłem jednak z tej wyprawy to zamiłowanie do gór (i wdzięczność matce za ich pokazanie) które pozostało u mnie do dziś, a w ostatnim czasie nasiliło się bardzo mocno i nic nie wskazuje aby miało być mniejsze. Wręcz przeciwnie – nabiera coraz większego tempa ale o tym już w kolejnych wpisach.

Przy wodopoju

Usilne próby wpakowania się na barierkę

Nieco udawany ale zawsze to jakiś odpoczynek