poniedziałek, 1 lutego 2016

Wuchta ceprów w śniegu czyli opowieść o tym jak 7 osób bez sprzętu pojechało zimą w Tatry

[Kwiecień 2015]

Nie minęło dużo czasu od momentu powrotu z Gór Stołowych, żebym ponownie zaczął myśleć o jakimś wypadzie. Oczywiście gdy tylko odkryłem, że w góry jeździć mogę, mam z kim i mam za co polubiłem niezliczoną ilość "górskich fanpage'y" na Facebook'u aby codziennie cieszyć oko oraz snuć mniej lub bardziej realne plany wyjazdowe. Tym sposobem bardzo szybko wpadłem na pomysł zorganizowania kwietniowego wypadu w Tatry. Dlaczego Tatry ? Bo to najwyższe i dla wielu najbardziej efektowne pod względem widoków polskie góry. Dlaczego kwiecień ? Bo to miesiąc który zapewnia zimowe warunki i widoki w górach, pogoda jest stosunkowo przyjazna i ciepła, a do tego nie ma jeszcze sezonu turystycznego. No więc postanowione.

Szybkie rozeznanie wśród znajomych i dosyć sprawnie udaje mi się wyklarować ekipę na wyjazd tj. Ja z Anią, Przemek z Karoliną, Mateusz, Nomad oraz Marcin który ostatecznie z przyczyn zawodowych do nas nie dojedzie. Wesoła paczka znajomych których łączy epizodyczne doświadczenie w górach (no... może z wyjątkiem Nomada który jak sam przydomek wskazuje trochę świata już schodził) oraz zasadniczo brak sprzętu "zimowogórskiego" co jednak w żaden sposób nam nie przeszkadza. Na potrzeby wyjazdu który z założenia ma być towarzysko-górsko-imprezowy wynajmuję na 3 noce drewniany domek w Kirach u podnóża Doliny Kościeliskiej i jedyne co mi pozostaje to niecierpliwe odliczanie dni do wyjazdu.

Dzień 1 - Tatry Zachodnie

Z uwagi na wciąż stosunkowo krótki kwietniowy dzień oraz znaczną odległość pomiędzy Poznaniem a Tatrami pierwszego dnia nie planujemy żadnej górskiej działalności. Wcześnie rano wyruszamy dwoma autami, po drodze zabieramy z Katowic Karolinę i po małych przygodach związanych z urwanym na autostradzie kołem (na szczęście udaje nam się przepakować w jeden samochód a moje auto zostaje na naprawę w Katowicach) docieramy do Kir, meldujemy się w domku i rozpoczynamy "aklimatyzację". Wieczór upływa nam na rozpakowywaniu się, opracowywaniu tras które zamierzamy przejść w czym pomaga Nomad, który w międzyczasie do nas do dojeżdża oraz szeroko rozumianej integracji. Ania po raz pierwszy podczas wyjazdu słyszy natomiast beczenie barana które będzie ją prześladowało do końca pobytu. To co ciekawe zaczyna się jednak na następny dzień kiedy to po umiarkowanie wczesnym śniadaniu ruszamy Doliną Kościeliską do góry.

Mateusz na wejściu w Dolinę Kościeliską

Stwierdzenie, że pogoda dopisuje to spore niedopowiedzenie. Jest idealnie - ciepło, słonecznie a przy tym śnieżnie. Jednocześnie szybko przekonuję się, że brak okularów przeciwsłonecznych (których po prostu nigdy w dolinach nie noszę) był błędem, ale przecież nie będę się wracał. Wesoło spacerujemy w górę aż do momentu odbicia do Jaskini Mylnej. W tym miejscu ja z Mateuszem postanawiamy opuścić szeroki wydeptany szlak w celu podejścia do jaskini. Początkowo reszta grupy towarzyszy nam w tym jakże ambitnym ataku lecz wkrótce ulegają praktycznie nieprzetartej ścieżce oraz śniegowi po kolana. Do samej Mylnej dochodzę zatem sam z Mateuszem, jednak okazuje się jej przejście nie było nam tego dnia pisane. Z powodu znacznego oblodzenia oraz lodowych stalagnatów tarasujących nam drogę również my zmuszeni jesteśmy wycofać się i dołączyć do grupy czekającej na nas na dole. Niemniej wejść i tak było warto zarówno jako sztuka dla sztuki jak i dla widoków z samej jaskini.

Ania i Mateusz na podejściu do jaskini

J. Mylna

Widok na Bystrą

Z Anią.
Na drugim planie szlakowskazy na Jaskinię Mylną

Dalsza droga na Halę Ornak przebiega nam bez przygód i utrudnień. Spacerujemy spokojnym tempem podziwiając widoki i napawając się zimowo-wiosenną aurą. W samym schronisku na Hali zatrzymujemy się na solidne drugie śniadanie, wojnę na śnieżki i obmyślenie dalszych planów na ten jakże piękny dzień. Na mocy wspólnie podjętej decyzji ruszamy na Iwanicką Przełęcz by następnie zejść do Doliny Chochołowskiej. Jednocześnie szlak robi się bardziej wymagający. Szeroka wydeptana ścieżka zamienia się w wąską, umiarkowanie przetartą wstążkę wijącą się ostro w górę w stronę przełęczy. Powoli zdobywamy wysokość nieco gramoląc się w śniegu i po pewnym czasie osiągamy nasz najwyższy tego dnia punkt czyli Przełęcz Iwanicką (1459 m n.p.m.). Na miejscu zastajemy lekko zdziwionego naszą obecnością górołaza (jak sam stwierdził "nie spodziewał się dzisiaj nikogo powyżej schronisk") z którym ucinamy sobie miłą pogawędkę i ruszamy dalej. My w dół a on w górę w stronę Siwej Przełęczy i Starobociańskiego. 

Wesoła ekipa na zejściu z Iwanickiej Przełęczy

Zejście z Iwanickiej Przełęczy

Zejście z Iwanickiej Przełęczy
Samo zejście z przełęczy przebiega sprawnie i szybko. Humory wspomagane pogodą sprzyjają najróżniejszym wygłupom i zabawom, a stan ten utrzymuje się do samej Doliny Chochołowskiej gdzie zaczyna się najmniej urokliwy fragment naszej dzisiejszej wycieczki. Szlak przez Dolinę jest bowiem mocno zdeptany i rozjeżdżony co przy trwającej delikatnej odwilży powoduje, że większość czasu idziemy w błocie pośniegowym lub po asfalcie. Na pocieszenie spod zachowanych płatów śniegu zaczynają się przebijać krokusy co stanowi zapowiedź tłumów jakie tu przyjdą w kolejnym tygodniu. My natomiast schodzimy Chochołowską do Kir i naszego domku by do późnej nocy odpoczywać, relaksować się i oddawać się pozostałym zaplanowanym na ten wyjazd zajęciom integracyjnym. Anię natomiast w dalszym ciągu prześladuje odzywający się wieczorami i wczesnym rankiem baran. Słyszy wyraźnie jego nawoływania ale nigdzie nie może go wypatrzyć co zdecydowanie nie daje jej spokoju.

Wyjście z Doliny Chochołowskiej

Trasa pierwszego dnia

Dzień 2 - Tatry Wysokie

Następnego dnia po porannym rytuale wyciągania wszystkich z łóżek i porządnym śniadaniu pakujemy się do samochodu i ruszamy do Toporowej Cyrhli skąd postanowiliśmy tego dnia wyruszyć. Wcześniej tylko zaopatruję się w okulary przeciwsłoneczne niesiony głębokim przekonaniem, że kolejnego dnia bez nich nie przeżyję przy takiej pogodzie. Początkowy fragment czerwonego szlaku do Psiej Trawki wiedzie nas zaśnieżonym lasem. Ścieżka jest umiarkowanie przetarta i co rusz któreś z nas zapada się po kolana w śnieg jednak sprawnie udaje nam się dotrzeć do krzyżówki z czarnym szlakiem do Doliny Gąsienicowej który dla od miany jest wyjeżdżony i wydeptany na całej szerokości. Nim też w dużo liczniejszym towarzystwie udajemy się do Murowańca starając się po drodze nie wpaść pod żadne narty ani sanki pędzące co rusz na nas z góry.


Krótki postój regeneracyjny

Zbliżając się do Murowańca
W Murowańcu zatrzymujemy się na chwilę dłużej. Jest czas na drugie śniadanie, chwilę przerwy a Nomad rozbawia TOPRowców pytając czy aktualne warunki pozwalają na dotarcie do Przełęczy Karb (niebawem dowiemy się dlaczego TOPRowcy byli tak rozbawieni jego pytaniem). Tak czy inaczej zapada decyzja o wyruszeniu nad Czarny Staw Gąsienicowy skąd najprawdopodobniej będziemy wracać już do Kuźnic i Zakopanego.


W Murowańcu
Rozdroże na Hali Gąsienicowej

W okolicach Murowańca zatrzymujemy się jednak nie tylko na odpoczynek i posiłek. Przede wszystkim bowiem rozkoszujemy się okoliczną panoramą która przy tej pogodzie jest całkowicie obłędna. Po chwili spędzonej na podziwianiu widoków oraz robieniu zdjęć ustawiamy się gęsiego i ruszamy w kierunku Stawu. Sam szlak wiedzie nas wąską wydeptaną ścieżką która jest na dodatek dosyć popularna. Idziemy zatem grzecznie podziwiając widoki, starając się nie sturlać z górki i nieco rzadziej niż zwykle zapadać się po kolana w śnieg. Po ok 30 minutach solidnego marszu dochodzimy o ostatniej przeszkody dzisiejszego dnia czyli sporego wzniesienia które sądząc po śladach każdy pokonuje na swój sposób za którym dumnie prezentuje się już Czarny Staw Gąsienicowy z górującą nad nim Orlą Percią. Jednocześnie już pierwszy rzut oka w kierunku Przełęczy Karb pozwala nam zrozumieć rozbawienie TOPRowców pytanych o możliwość podejścia tego odcinka trasy. Zbocze jest bowiem solidnie zasypane śniegiem i nie ma mowy o próbie podejścia co nie przeszkadza nam we wkręcaniu najbardziej przestraszonej panującymi warunkami Karoliny którą przekonujemy dłuższą chwilę, że właśnie tam zmierzamy. Ostatecznie jednak delektujemy się pogodą oraz widokami obserwując raz po raz śmiałków schodzących (głównie techniką dupozjazdu) z przełęczy. Tak czy inaczej na Karb nie pójdziemy, na Zawrat tym bardziej, więc powoli szykujemy się do powrotu.


Ania na szlaku w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego
Ostatnia górka do zdobycia. Napieramy
Zdobyta
Czarny Staw Gąsienicowy i Orla Perć

Pierwszą cześć trasy powrotnej pokonujemy oczywiście po własnych śladach dochodząc do Murowańca gdzie odbijamy bezpośrednio w stronę Przełęczy Między Kopami a następnie schodzimy do Kuźnic. Trasa jest dobrze wydeptana i jak przystało na szlak poniżej schronisk dosyć mocno uczęszczana.


Ostatni rzut oka na Halę Gąsienicową
 
Przełęcz między Kopami


Dziwne te tatrzańskie gargulce

Powrót turystów marnokondycyjnych


 
Trasa drugiego dnia

Do samych Kuźnic dochodzimy jednak solidnie zmęczeni, a przed nami jeszcze jeden mały problem - my jesteśmy w Kuźnicach, a nasze auto na Toporowej Cyrhli. Po krótkiej naradzie postanawiamy wysłać po nie delegacje w osobach Przemka i Mateusza sami oddając się zasłużonemu odpoczynkowi. Chłopaki pojawiają się z powrotem po ponad godzinie i całą ekipą wracamy bez dalszych przygód do naszego domku w Kirach gdzie solidnie jemy, pijemy oraz relaksujemy się przy ognisku do późnych godzin nocnych. 

Ogniska zabraknąć nie mogło

Następnego dnia nie pozostaje nam nic innego jak spakować się i wrócić do Poznania, do naszej codziennej szarej rzeczywistości po drodze odbierając moje naprawione auto z Katowic.

Zadowolenia z tego wypadu nie jest w stanie zepsuć mi nawet awaria samochodu i związane z nią koszty. Pogoda jaka nam towarzyszyła przez cały czas była fenomenalna, zasadniczo udało nam się zrealizować wszystkie zakładane cele, wynajęty domek w pełni spełnił pokładane w nim nadzieje, a dodatkowo pomimo braku sprzętu wróciliśmy cali, zdrowi i uśmiechnięci. Żeby jednak nie było tak idealnie ja sam odczuwam pewien niedosyt związany z tym, że przecież nie zdobyliśmy żadnego szczytu. Oczywiście takie wyzwania nie były i nie są dobrym pomysłem dla ludzi bez doświadczenia i sprzętu, więc nie mam do siebie ani pretensji ani nie mam nic sobie do zarzucenia. Po prostu postanawiam wrócić tu latem lub wczesną jesienią kiedy to będzie można pokusić się o bardziej ambitne plany.

Od lewej: Przemek, Karolina, Nomad, Ja, Ania i Mateusz