sobota, 23 kwietnia 2016

Poszukiwanie zimy na Głównym Grzbiecie Karkonoszy

[Luty 2016]


Pomysł zimowego wypadu w Karkonosze zrodził się w już w czasie ostatniego powrotu z Tatr. Odpowiednio wcześnie zaczynam zbierać chętnych a sama wycieczka cieszy się sporym zainteresowaniem. Ostatecznie jeszcze jesienią opracowuję wstępną trasę i rezerwuję 10 miejsc w schroniskach które zamierzamy odwiedzić. Założenia wypadu są jak zwykle proste: przejście całego grzbietu Karkonoszy w środku zimy z noclegami w kolejnych schroniskach i niezbyt wymagającymi dystansami dziennymi. Dodatkowo ja sam przygotowuję się na swój sposób traktując kolejny wypad jako dobrą okazję to uzupełnienia posiadanego sprzętu który zamierzam testować. Tym samym doposażam się w raki, kijki trekkingowe, plecak 40l (do tej pory jeździłem z landarą 70l i postanawiam rzucić sobie wyzwanie ograniczania bagażu), bieliznę termoaktywną oraz parę drobiazgów. Jeżeli chodzi o skład osobowy do samego końca ulega on dynamicznym zmianom aby ostatecznie wyklarować się w osobach: Ja, Ania, Przemek, Nomad, Daria, Karol. Skoro więc rezerwacje zrobione, sprzęt doposażony a plecak spakowany czas szykować się w drogę.


Dzień 1 - Szklarska poręba - Szrenica


Ponieważ całą wycieczkę planujemy rozpocząć w Szklarskiej a zakończyć w Karpaczu pierwotny plan zakłada przejazd dwoma autami do Szklarskiej, spotkanie się na miejscu z Karolem, który jako jedyny nie jedzie z Poznania, odstawienie jednego auta do Karpacza tak aby po zejściu nie być skazanym na komunikację publiczną (która pomiędzy Karpaczem a Szklarską Porębą praktycznie nie istnieje) a następnie wspólne wyruszenie ze Szklarskiej w stronę Szrenicy. Plan ten zmienia się po informacji, że Przemek nie może wyjechać z Poznania przed godz 12:00. Wobec tego postanawiamy z Anią przejechać samochodem do Jeleniej Góry skąd złapiemy autobus do Szklarskiej i po spotkaniu z Karolem pójdziemy na Szrenicę, a reszta ekipy do nas dołączy.


Jak postanowiliśmy tak też robimy i po godz 6 rano jesteśmy już z Ania w samochodzie jadącym w stronę Jeleniej Góry. Pogoda za oknem zdecydowanie nie jest zimowa. Jest kilka stopni "na plusie", a krajobraz prezentuje się szaro, buro i ponuro. Na szczęście prognozy dla Karkonoszy na najbliższe dni zapowiadają temperatury około zera (zazwyczaj delikatnie poniżej) i śnieg więc jesteśmy dobrej myśli. Bez przygód dojeżdżamy do Jeleniej Góry gdzie zastawiamy auto przy dworcu PKS i ruszamy dalej do Szklarskiej na spotkanie z Karolem. Za oknami dosyć szybko zmienia się krajobraz i pogoda, a wraz z minięciem "witaczy" Szklarskiej z nieba zaczyna padać gęsty śnieg. Na miejscu  spotykamy się z Karolem, wypłacamy kasę z bankomatu, jemy obiad i powoli ruszamy do góry.

Ania z Karolem na początku szlaku

Szklak prowadzący w kierunku Kamieńczyka w momencie gdy na niego wchodzimy pokryty jest cienką ale zupełnie wystarczającą warstwą świeżego śniegu pod którym miejscami prezentuje się lód. Dla butów trekkingowych i zimowych nie stanowi to oczywiście problemu i przy odrobinie ostrożności sprawnie maszerujemy mijając zjeżdżających na dół miłośników obuwia sportowego i letniego. Tym samym szybko dochodzimy do Kamieńczyka który oglądamy z góry rezygnując z odpłatnego "zwiedzania" wąwozu. Po minięciu bram parku ilość ludzi na szlaku zgodnie z przewidywaniami maleje, a my sami kontynuujemy podejście na Halę Szrenicką. Szlak prowadzi nas pasem reglowym co zawsze stanowi dla mnie najmniej atrakcyjny odcinek górskich wycieczek. Pod górę trzeba iść, a widoków nie ma bo drzewa zasłaniają. Po świeżym śniegu idzie się nam jednak dobrze i po pewnym czasie nieco już zmęczeni wychodzimy na Halę Szrenicką, gdzie zastajemy już zupełnie inne warunki i krajobraz. Hala i stojące na niej schronisko sprawiają wrażenie stacji polarnej. Okolica zasypana jest śniegiem oraz targana nieprzyjemnym i dosyć silnym wiatrem, który zdaje się z każdą chwilą wzmagać. Podejście tutaj nieco nas zmęczyło i chętnie zatrzymalibyśmy się w schronisku na chwilę poświęconą spożyciu czegoś ciepłego, jednak nad okolicą powoli zapada zmrok i postanawiamy iść dalej bez postoju.

Kamieńczyk

Podejście na Halę Szrenicką

Podejście na Halę Szrenicką

Hala Szrenicka

Szlak dzięki zimowym tyczkom udaje nam się odnaleźć bez trudu. a krajobraz robi się całkiem księżycowy. Wszystkie elementy odstające ponad powierzchnię ziemi są oszronione i oblepione zbitym śniegiem. Jednocześnie musimy zwracać większą uwagę na miejsca gdzie stawiamy swoje kroki gdyż silny wiatr pozbawia szlak śnieżnej otuliny. Odcinek na Szrenicę pokonujemy jednak bez większych problemów z ulgą wpadając do Schroniska gdzie meldujemy się i za namową przyjaznej gospodyni (nie to, żeby trzeba było nas namawiać) siadamy do obiadokolacji. Na miejscu dowiadujemy się także o zbliżającym się końcu pracy bufetu zatem zaopatrujemy się w zapas płynów na resztę wieczoru dla siebie i pozostałej częśći ekipy która jak się okazuje dopiero wyrusza ze Szklarskiej. Przesyłam im informacje na temat szlaku i zaczynamy zasłużony relaks czekając aż Przemek, Nomad i Daria do nas dołączą. Zmęczeni ale podobnie jak my w dobrym nastrojach pojawiają się ok 22:00, wspólnie pijemy coś na dobry sen i zaczynamy regenerację przed jutrzejszą wędrówką.

Widoki na szlaku

Karol zmagający się z zamrożonym szlakowskazem

Schronisko na Szrenicy

Dzień 2 - Szrenica - Śnieżne Kotły - Odrodzenie


Następnego dnia nie śpieszy nam się z wyruszeniem na szlak. Spokojnie wstajemy, jemy śniadanie podziwiając widok z okien i powoli szykujemy się w drogę. Ze schroniska wychodzimy po godz 10:00. Pogoda wydaje się być lepsza niż wczoraj. Śnieg przestał padać, wiatr jakby ucichł a widoczność poprawiła się. Pełni optymizmu ruszamy zatem dalej czerwonym szlakiem w stronę Śnieżnych kotłów.

Poranek na Szrenicy

No to w drogę

Krajobraz od wczoraj niewiele się zmienił. Przybyło jedynie trochę śniegu którego ilość określam na idealną. Nie jest go na tyle dużo aby utrudniał marsz a jednocześnie dobrze przykrywa lód, którym pokryty jest szlak pod spodem. Sama ścieżka jest przetarta przez śmiałków którzy wyruszyli przed nami tak więc grzecznie wzdłuż tyczek idziemy przed siebie. Wraz ze wzrostem wysokości ostatnie choinki ustępują miejsca otwartej przestrzeni a po minięciu Trzech Świnek krajobraz robi się całkowicie polarny. Białe niebo i biały grzbiet Karkonoszy aż po horyzont przywołują na myśl zupełnie inne rejony geograficzne. Wiatr na szczycie wieje cały czas, ale nie jest bardzo uciążliwy. Dalsza część szlaku ogólnie nie prezentuje większych urozmaiceń z wyjątkiem panoramy którą postanawiają nam od czasu do czasu odsłonić otaczające grzbiet pasma chmury. Nie licząc grupy żołnierzy na skiturach, których spotykamy podczas postoju przy Czeskiej Budce, na szlaku mijamy pojedyncze osoby. Idąc spokojnym tempem mijamy Łabski Szczyt by chwilę potem dostrzec na horyzoncie charakterystyczny budynek ośrodka nadawczego, który przy obecnych warunkach wygląda na całkowicie opuszczony i pozostawiony na pożarcie zimie. Odpoczywamy przy nim krótką chwilę napawając się widokami i ruszamy w dalszą drogę.

Widok na szlak

Indianie czy zapas tyczek śladowych?

Krótki odpoczynek

Zdarzało się, że widoczność "trochę" spadała

Spotkanie z I Karkonoską Dywizją Skiturową

W stronę Śnieżnych Kotłów

W stronę Śnieżnych Kotłów

Foto pod znakiem

RTON Śnieżne Kotły na choryzoncie

Panorana znad Śnieżnych Kotłów

RTON Śnieżne Kotły

Dochodząc na Czarną Przełęcz jesteśmy już nieco zmęczenia a Ania domaga się przerwy, więc postanawiamy zejść niebieskim szlakiem do Martinovki i tam odpocząć. Wąska choć przetarta ścieżka stanowi przyjemne urozmaicenie krajobrazu prowadząc nas wśród ośnieżonych choinek aż pod samo schronisko które pojawia się po ok 20 minutach. W środku jest jeszcze przyjemniej niż na szlaku dojściowym. Martinovka okazuje się być bardzo klimatycznie urządzona, a sympatyczna obsługa dopełnia pozytywnego obrazu całości. Spędzamy tam kolejną godzinę uzupełniając czeskie płyny i posilając się smażonym serem. W końcu jednak nadchodzi moment kiedy musimy wrócić na nasz szlak choć muszę przyznać, że Martinovą Boudę żegnamy z żalem.

W stronę Czarnej Przełęczy

W stronę Czarnej Przełęczy

W stronę Czarnej Przełęczy

Wiata na Czarnej Przełęczy

Zejście do Martinovki

Martinovka

Parking dla pracowników

Martinovka

Widok z Martinovki


Dalsza wędrówka przebiega bez przygód nie licząc faktu, że Przemek i Nomad zostają w tyle aby poszukać zgubionego telefonu który odnajduje się... w kieszeni u Nomada. My tak czy inaczej spokojnie mijamy pozostałości Petrovki i kierujemy się w stronę Karkonoskiej Przełęczy. Ponieważ odbicie na Martinovkę wydłużyło naszą wycieczkę o prawie 2 godziny powoli zapada wzrok, a do Odrodzenia dochodzimy już przy świetle czołówek. Nomad i Goblin wkrótce do nas dołączają.

Czeskie Kamienie

Czeskie Kamienie

Z samym Odrodzeniem nie wiązałem większych nadziei toteż nie zawiodłem się. Niestety także schronisko nie zaskoczyło nas pozytywnie. Samochód terenowy regularnie podwożący i odwożący "turystów" spod drzwi oraz przewaga rodzin z dziećmi, zdecydowanie nie jest tym czego szukam w górskich schroniskach ale tak jak wspomniałem liczyłem się z tym. We własnym gronie posilamy się zatem oraz oddajmy "wieczornej integracji" do późnego wieczora.


Dzień 3 - Odrodzenie - Śnieżka - Samotnia


Kolejny dzień wita nas dużo bardziej słoneczną pogodą. Śniegu od wczoraj nie przybyło, a nawet ubyło choć jest to bardziej zasługa wiatru niż odwilży, której póki co nie stwierdzamy. Dokonując wszystkich porannych rytuałów bez żalu opuszczamy Odrodzenie udając się w dalszą wędrówkę w stronę Śnieżki. Na samym szlaku w porównaniu do dnia wczorajszego jest zauważalnie mniej śniegu i stał się on bardziej śliski. Bez zastanowienia wskakuję w raki ciesząc się, że w końcu będę miał okazję je przetestować. Szlak do Słonecznika nie przysparza żadnych problemów nawet osobom nie posiadającym raków ani raczków. Spaceruje się dobrze, ludzi mijamy rzadko a widoki i panoramy ukazują nam się dużo częściej niż w poprzednich dniach.

Piękny poranek na szlaku w stronę Słonecznika

Kolejna panorama z grani

Przy Słoneczniku robimy krótki postój i ruszamy dalej w stronę Spalonej Strażnicy gdzie nasza grupa początkowo ma się rozdzielić, gdyż Ania nie jest zainteresowana Śnieżką a Karol waha się jeszcze co do swoich ostatecznych planów. Idąc dalej natrafiamy jednak na dużo silniejszy wiatr szalejący po wypłaszczeniu już od okolic Śnieżnych Kotłów. Wieje naprawdę srogo co znacząco wpływa zarówno na odczuwalną temperaturę jak i komfort marszu. W związku z tym nie robimy zbędnych przerw a grupa rodziela się na dwie części. Z tyłu zostaje Ania, Karol i Nomad a ja z Przemkiem i Darią maszerujemy dalej pod wiatr w kierunku Śnieżki, którą z tego miejsca już doskonale widać. Jedyny plus wiatru to brak chmur które postanawiają skupić się jedynie wokół wierzchołka najwyższego szczytu Karkonoszy. Dochodząc do Spalonej Strażnicy pod którą wiatr bynajmniej nie maleje zarzucamy pomysł postoju w tym miejscu i idziemy do Domu Śląskiego, aby tam poczekać na resztę o czym oczywiście ich informujemy.

Konsekwentnie w stronę Śnieżki

Konsekwentnie w stronę Śnieżki

Ta część szlaku wygląda już oczywiście zupełnie inaczej. Szeroki wydeptany trakt pokonujemy w licznym towarzystwie mniej lub bardziej przygotowanych na takie warunki turystów. Szybko dochodzimy do schroniska czekając na resztę ekipy, posilając się i regenerując siły. Wieje cały czas niemiłosiernie a o sile wiatru pod Domem Śląskim niech świadczy chociażby fakt, że po zdjęciu raków jeden z podmuchów był w stanie mnie przesunąć, a nóg od ziemi przy tym nie odrywałem. Nomad i Karol wkrótce do nas dołączają informując, że Ania postanowiła zejść od razu do Samotni i tam będzie na nas czekać. Dajemy chłopakom chwilę odpocząć i powoli zbieramy się do atakowania królowej Karkonoszy.

Śnieżka w całej okazałości

Chętnych na zdobycie najwyższego szczytu Karkonoszy tego dnia nie brakuje mimo, że warunki są trudne. Wiatr nie ustępuje ani na chwilę, a sam szlak jest mocno oblodzony. Mimo to spora grupa osób napiera pod górę nawet w letnim i sportowym obuwiu trzymając się kurczowo łańcuchów. Ja sam idę szybko i sprawnie mijam oblegających łańcuchy turystów nie wyposażonych w raki. Przemek i Daria dzielnie maszerują za mną choć miejscami bywa trudno. Na odcinkach gdzie szlak zakręca od czeskiej strony wiatr wieje z prędkością uniemożliwiającą poruszanie się w pozycji wyprostowanej (nawet w rakach i z kijkami). Patrząc dalej w dół widzę, że Nomad (wyposażony w raczki) dzielnie walczy pnąc się powoli do góry a Karol przepadł. Obstawiam, że zrezygnował z podejścia i cofnął się do schronu co potwierdzimy schodząc. Na Śnieżkę dochodzę sporo przed Przemkiem i Darią.

Daria i Przemek na podejściu

Szlak podejściowy

Na samym szczycie spędzamy dłuższą chwilę. Podziwiamy widoki (brak chmur), robimy zdjęcia, odpoczywamy i cieszymy się z faktu, że tutaj nie wieje tak mocno jak na podejściu. Samo schronisko na Śnieżce jest zamknięte więc po dłuższej chwili postanawiamy wracać. Powoli zbliża się zachód słońca i jedna z opcji które pierwotnie planowałem zakładała jego powitanie na szczycie Śnieżki, lecz wizja ciepłego schroniska zwycięża. W chwili gdy mamy schodzić na szczyt dochodzi Nomad więc dalejmy mu jeszcze chwilę i wspólnie ruszamy do Domu Śląskiego podziwiając powoli zachodzące słońce nad Karkonoszami. Przy schronisku spotykamy się ponownie z Karolem i udajemy się w stronę Samotni. Odcinek do Spalonej Strażnicy uprzyjemnia nam widok zachodącego słońca przed nami, a dalej bez trudów i w dobrym tempie schodzimy pod Strzechę Akademicką. Pod schroniskiem spotykamy chłopaka który podobnie jak my rusza dalej w stronę Samotni i wspólnie przy świetle czołówek schodzimy w dobrze znany każdemu bywalcowi Karkonoszy kocioł.

Śnieżka

Panorama ze szczytu

Autor

Powoli zbliżający się zachód słońca

Jeszcze jednak fotka talerzy

Powoli zbliżający się zachód słońca

Powoli zbliżający się zachód słońca

Zachód słońca na Równi pod Śnieżką

Dalsza część wieczoru to "schroniskowy standard". Obiad, piwo, wygłupy, regeneracja, intergracja. W tym ostatnim szczególnie pomaga wesoła ekipa którą poznajemy na miejscu i wspólnie z nimi spędzamy resztę wieczoru.


Dzień 4 Samotnia - Karpacz i powrót


Kolejny poranek to smutny moment kiedy trzeba się spakować i zejść z gór co też rozpoczynamy po porannym ogarnięciu i śniadaniu. Pogoda poprawia się, jest słonecznie, a wiatr wydaje się ustać. Jednocześnie mamy odwilż co sprawia, że jest co najmniej tak samo ślisko jak wczoraj. Ponownie wskakuję zatem w raki i nieśpiesznie schodzimy do Karpacza. Wraz z pokonywaną odległością zaczyna się także to czego najbardziej nie lubię czyli brutalny, powolny powrót do rzeczywistości. Coraz więcej ludzi, więcej niedzielnych spacerowiczów, dzieci, hałasu i całej reszty rzeczy od których właśnie uciekam w góry. Szlak jest w dużej mierze oblodzony, a rzeka turystów płynie skrajem traktu po jednej i drugiej stronie. Idąc środkiem w rakach jeszcze przed dłuższą chwilę udaje mi się wyłączyć z tego co zaczyna mnie otaczać jednak niebawem dochodzimy do Świątyni Wang i górski etap wycieczki kończy się definitywnie. Szybko zatem zabieramy się do Jeleniej Góry, skąd powoli rozjeżdzamy się we własnych kierunkach.

Poranek przed Samotnią

Poranek przed Samotnią

Poranek przed Samotnią

Ostatnie spojrzenie na grzbiet Karkonoszy

Całą wyprawę oczywiście zaliczam do udanych. Udało nam się zrealizować praktycznie cały plan wyjazdu łączenie z wejściem na Śnieżkę. Pododa w również dopisała, dostarczając nam śniegu (i widoków) jak na zamówienie. Dodatkowo jakby nie patrzeć w końcu rozliczyłem się ze Śnieżką z którą miałem nieuregulowany rachunek po ostatnim razie oraz wróciłem tutaj po ponad dwudziestu latach. Następny kierunek ? Prawdopodobnie Góry Izerskie w maju, ale o tym miejmy nadzieję napiszę w kolejnym wpisie.