środa, 13 kwietnia 2016

Sylwester nad Smolnikiem

W Bieszczady to ja się wybierałem od ho ho ho albo jeszcze dalej, a podstawy do tego miałem dosyć solidne. Rodzina na Podkarpaciu, mnóstwo znajomych zakochanych w tym rejonie oraz żona która od 10 lat obiecywała, że "kiedyś mnie tam zabierze". Mimo to zawsze znajdowała się jakaś mniej lub bardziej wyimaginowana przeszkoda w powodu której wyjazd w te osławione góry cały czas pozostawał dla mnie opcją "na kiedyś".

Tymczasem mamy początek listopada i wizję zbliżającego się Sylwestra na którego nie mamy żadnych ciekawych planów, gdy ze strony Ani pada pomysł powitania Nowego Roku w Bieszczadach. Sama idea brzmi super choć ja sam sceptycznie podchodzę do szans znalezienia jeszcze wolnych miejsc wśród ograniczonej bazy noclegowej w górach, szczególnie w tak gorącym okresie. Ania nie zniechęcona moim pesymizmem przystępuje do poszukiwań które co prawda nie są łatwe, jednak kończą się sukcesem. Po rozmowie telefonicznej z gospodarzem Schroniska nad Smolnikiem okazuje się, że co prawda wszystkie miejsca w schronisku są zajęte, ale jest możliwość przenocowania w prywatnym domu gospodarza. Imprezę zamierzamy zatem spędzić na górze w schronisku, a na nocleg zejść na dół. Brzmi jak plan i to całkiem niezły.

W logistyce pomaga fakt, że święta Bożego Narodzenia spędzamy u teściów na Podkarpaciu i w Bieszczady mamy przysłowiowy rzut beretem. Same okolice Smolnika nie wydają mi się szczególnie atrakcyjne pod kątem jednodniowych wędrówek więc zamierzamy w drodze na imprezę objechać samochodem całe pasmo górskie Wielką Pętlą Bieszczadzką, a pierwszy punkt naszej wycieczki wyznaczamy na Solinę.


Sylwester nad Smolnikiem

Dla Ani jest to podróż sentymentalna ponieważ nad Soliną spędzała w dzieciństwie wiele wakacji z rodzicami. Tym razem nie mamy jednak dużo czasu na zwiedzanie okolicy i po zaparkowaniu samochodu przy elektrowni wodnej u stóp zapory ruszamy w kierunku głównej atrakcji. Początkowy deptak którym idziemy przywodzi na myśl Krupówki z drewnianymi budkami pełnymi tandetnych pamiątek, produktów oscypkopodobych oraz hałaśliwą masą ludzi. Będąc już na miejscu zatrzymujemy się na chwilę podziwiając widoki oraz ciesząc się ładną, bezchmurną pogodą po czym powoli ruszamy w dalszą drogę.

Panorama Jeziora Solińskiego
Trasa prowadzi nas kolejno przez Ustrzyki Dolne, Ustrzyki Górne i dalej przez Wetlinę i Cisną. Droga malowniczo wije się wśród połonin ciesząc oko widokami, które chłoniemy delektując się nieśpieszną jazdą.

W drodze do Smolnika

Do Smolnika docieramy wczesnym popołudniem bez trudu odnajdując właściwy dom na podstawie przekazanych nam wcześniej wskazówek. Na miejscu odpoczywamy chwilę korzystając z gościny naszego gospodarza, oddając się przy tym rozmowie oraz degustacji domowych wyrobów (głównie tych w formie płynnej). Około godziny szesnastej ruszamy do góry w stronę schroniska do którego mamy pół godziny spaceru mijając po drodze... pawie które chodzą po wsi jak każde inne ptactwo domowe.



Smolnickie pawie

W drodze do schroniska

Schronisko nad Smolnikiem

"Ajka"

Ania na zapiecku obleganym zwykle przez dzieci

Samo schronisko sprawia dobre wrażenie. Budynek mimo, że jest nowy (pożar w roku 2010 r. strawił doszczętnie ówczesne schronisko które zostało odbudowane od podstaw w 2012 r.) jest bardzo klimatyczny. Na miejscu poznajemy współtowarzyszy imprezy którzy okazują się zgraną ekipą znajomych z okolic Mińska Mazowieckiego. Gospodyni uwija się akurat przy obiedzie, a my rozpoczynamy szeroko rozumianą integrację, powoli zmieniającą się w imprezę sylwestrową o której wiele można by napisać, ale nie na tym zamierzam się skupiać. Wystarczy dodać, że nie zabrakło na niej niczego począwszy od doborowego towarzystwa, poprzez domowe wyroby wędliniarskie i bimbrownicze kończąc na dziku pieczonym w metalowej skrzyni na piecu. Jednym słowem rewelacja.

Integracja trwa

Ania

Pieczony dzik

Po tzn. "wyczerpaniu się formuły wieczoru" schodzimy na dół gdzie trafiamy jeszcze na końcówkę imprezy gospodarza oraz jego znajomych. Grzecznościowo siedzimy w towarzystwie pół godziny po czym udajemy się na zasłużony odpoczynek.


Nowy Rok na Końcu Świata

Poranek wita nas piękną pogodą. Nie śpiesząc się zbytnio jemy śniadanie przygotowane przez gospodynię prowadząc przy tym twarde negocjacje co do podziału jedzenia z "Alaską" - psem naszych gospodarzy.

Poranny widok z okna

Twarde negocjacje dot podziału śniadania

Po krótkiej "odsapce" żegnamy się z naszymi gospodarzami i jedziemy do pobliskiego Łupkowa. Na miejscu parkujemy w okolicach stacji kolejowej i po obraniu właściwego azymutu ruszamy szeroką drogą w kierunku słynnego Schroniska na Końcu Świata, które wyznaczyliśmy sobie na dzisiejszy cel. Zanim jednak do niego dojdziemy zatrzymujemy się na dłuższą chwilę przy starym cmentarzu, który bez trudu można wypatrzeć ze szlaku. Widok pordzewiałych krzyży oraz tabliczek częściowo wrośniętych w ziemię i okoliczne drzewa z pewnością może robić wrażenie. Teren cmentarza nie jest w żaden sposób ogrodzony jednak widać, że okoliczni mieszkańcy wciąż starają się utrzymać to miejsce w jako takim porządku.

Droga na Koniec Świata

Cmentarz w Starym Łupkowie

Cmentarz w Starym Łupkowie

Cmentarz w Starym Łupkowie

Cmentarz w Starym Łupkowie

Dalej nasz szlak odbija w lewo wznosząc się delikatnie do góry by po kwadrancie spaceru zaprowadzić nas pod słynne schronisko. Jak się szybko okazuje opowieści o tym miejscu w pełni pokrywają się z rzeczywistością. Budynek wygląda na pierwszy rzut oka niepozornie jednak po bliższym przyjrzeniu się dostrzegamy mnóstwo detali decydujących o wyjątkowości tego miejsca. Na każdym kroku widać efekty kreatywności i specyficznego poczucia humoru przebywających tutaj turystów oraz gospodarzy co czyni schronisko w Łupkowie całkowicie niepowtarzalnym.

Nowe znajomości

Schronisko "Koniec Świata" w Łupkowie

Schronisko "Koniec Świata" w Łupkowie

Odlotowe sanki

Dekoracje

Słynna tablica

Schronisko na Końcu Świata bardziej zwiedzamy niż się tu zatrzymujemy. Jednocześnie próbuję namówić Anię do dalszego spaceru na Głęboki Wierch jednak moja żona pozostaje nieugięta. Wobec powyższego powoli ruszamy w drogę powrotną kończąc tym samym nasz krótki choć ciekawy wypad. W Bieszczady z pewnością wrócę rezerwując sobie na to odpowiednią ilość czasu tak aby mocniej doświadczyć specyfiki i klimatu tego regionu, które tym razem mogliśmy jedynie "liznąć".

2 komentarze: