poniedziałek, 30 listopada 2015

W góry bez butów czyli o wywiezieniu Ani w góry, "wycofie" spod Śnieżki i początku wiekiego zwrotu

[Marzec 2014]
 
Mieszkanie w stolicy Wielkopolski pod kątem górskim oznacza zasadniczo dwie rzeczy. Pierwsza: gór tu nie ma. Druga: jednym z bliższych nam pasm górskich są Karkonosze, czyli miejsce gdzie zaczęła się moja "górska przygoda". Dodatkowo wraz z Anią - moją obecną żoną przygotywaliśmy się do ślubu i wesela w okolicach Świdnicy, a to z kolei  podsunęło mi sprytny plan. Postanowiłem przedłużyć o jeden dzień naszą kolejną wizytę w Świdnicy związaną z organizacją wesela i wyskoczyć we dwoje do Karpacza. Pomysł do którego ja podchodziłem z entuzjazmem nie wywołał podobnych emocji u mojej partnerki, ale z tym akurat się liczyłem i byłem na to przygotowany.

Ania bowiem nie lubiła gór i miała ku temu solidny powód. Pomimo podkarpackiego pochodzenia w górach bywała jedynie na wycieczkach szkolnych co faktycznie może zniechęcić. Po takich doświadczeniach góry kojarzyły jej się tylko z mozolnym drapaniem się po stoku w narzuconym tempie i przy uwagach typu "szybciej, wolniej, stój, idziemy, wszyscy na Ciebie czekają itd". Postanowiłem to zmienić po prostu zabierając ją na szlak i pokazując, że może być inaczej. Powiedzieć, że Ania była przekonana do pomysłu to jak określić Hitlera jako osobę pozytywnie nastawioną do Żydów jednak przyjmując mój entuzjazm za dobrą monetę zgodziła się, a cała operacja odniosła skutek przerastający oczekiwania.

Tak czy inaczej jest marzec 2014 gdy wczesnym przedpołudniem lądujemy w Karpaczu, jemy obiad i ruszamy do góry. Tzn. prawie ruszamy gdyż już na miejscu okazuje się, że zapomniałem spakować.... butów. Tak, tak, pojechałem w marcu w Karkonosze w lekkich bucikach. Na tamtą chwilę nic jednak nie było w stanie mnie powstrzymać i po stwierdzeniu, że moje zimowe buty i tak już się "kończą" kupuję po prostu nową parę korzystając jednocześnie z posezonowej wyprzedaży (swoją drogą był to bardzo udany zakup - buty służą mi do dziś).


Ania na chwilę przed wyruszeniem
Plan wycieczki jest prosty. Zakłada ruszenie niebieskim szlakiem przez Wang do Samotni i dalej na Śnieżkę przy spacerowym tempie i podejściu "dokąd dojdziemy, to dojdziemy". Ponieważ wyruszamy około południa czyli stosunkowo późno (szczególnie jak na marzec) powrót planujemy przy wsparciu PKL. Po minięciu świątyni Wang gdzie spędzamy chwilę czasu mijamy bramy parku, a ja tym samym po 20 latach wracam na szlak.

Śnieg pod butami, piękna słoneczna pogodą, wiosenny śpiew ptaków i sprawnie zyskiwana wysokość z każdym metrem coraz bardziej obłaskawiają Anię która powoli zaczyna dostrzegać pozytywne aspekty górskich wędrówek. Zasadniczo cała droga do Samotni mija nam błogo i spokojnie. Będąc już pod najsłynniejszym karkonoskim schroniskiem w którym zatrzymujemy się na chwilę sprawdzam godzinę, spoglądam w niebo i podejmuję decyzję - atakujemy Śnieżkę. Przy zamiarze zjazdu z Kopy kolejką powinniśmy wyrobić się w czasie, a pogoda zdecydowanie jest dzisiaj po naszej stronie. Wyruszamy zatem w stronę Strzechy Akademickiej jednak tuż po jej minięciu szybko okazuje się, że musimy zmienić plany. Od przypadkowo spotkanej turystki która właśnie schodzi ze Śnieżki i jest zainteresowana (lub raczej zaniepokojona) tym gdzie o tej godzinie jeszcze idziemy dowiadujemy się, że kolejka na Kopę nie jeździ z powodu prac konserwatorskich. W niniejszej sytuacji podejmujemy jedyną słuszną decyzję o powrocie i żółtym szlakiem wracamy do Karpacza dochodząc do niego niedługo po zachodzie słońca.

Trasa wycieczki
Taka wiosna proszę Państwa
Ania w bojowym nastroju
Wyznaczając kierunek
Nieco podrosłem od ostatniego zdjęcia w tym miejscu


Łacznie tego dnia pokonujemy 12km, i około 1200m różnicy wysokości (w górę i dół), jednak to co było w tym wypadzie najważniejsze nie zawiera się w cyfrach. Dla Ani bowiem był to pierwszy "prawdziwy" wyjazd w góry. Taki na spokojnie, bez ciśnienia, z własnym tempem i szlakami. Wraca z niego uśmiechnięta i zdecydowanie ugłaskana przez góry na które zaczyna spoglądać bardziej przychylnym okiem. Dla mnie natomiast to z jednej strony sentymentalna podróż do źródeł, ale przede wszystkim prawdziwy początek mojej przygody z górami która od tego momentu nabiera całkiem nowego tempa.